[2013] Manuel Le Saux - First Light

Nasze recenzje wydawnictw zarówno nowych, jak i starych.
Regulamin forum
Prosimy o nazewnictwo tematów wdłg. klucza:

[2010] Stefan - Mój Album 2
[1999] Stefan - Mój Album 1

Gdzie w nawiasie podajemy wyłącznie rok!
Awatar użytkownika
michaltarka131
Posty: 63
Rejestracja: 22 sty 2011, o 10:57

Obrazek

Tracklista
:

01. The Journey (feat. Sara Pollino)
02. One
03. Reaper (with Fluctor)
04. Dream On
05. Precious
06. Capricorn
07. Wonderland
08. Asura
09. Beautiful Moments of Life (with TrancEye)
10. Phoenix
11. Things We will Never Forget (feat. Astuni)
12. #TeamLeSaux
13. When I Close My Eyes



Spokojna i wyraźnie zamyślona twarz Manuela, skąpana w objęciach promieni nieregularnego światła, dziwnego światła, pierwszego światła, jak to właśnie swój krążek zatytułował sam autor. Wizualnie pięknie prezentujące się pudełko, które swoje światło dzienne ujrzało dzięki nakładowi labelu Discover.

13 jest podobno pechową liczbą. Piątek trzynastego utarł się w naszej polskiej tradycji jako niefortunna data, która wiąże się z nieprzyjemnymi doświadczeniami. Większych podstaw do tej teorii raczej nie ma, jednakże ciężko zmienić nastawienie mentalne wielu przesądnych. KrążekFirst Light obfituje właśnie w 13 produkcji, 13 niezwykle wysublimowanych i dopieszczonych do ostatka utworów, które jak się okaże, z pechem nie będą miały wiele wspólnego. Najpełniejszym określeniem twórczości zawartej na płytce jest słowo uplift. Obecnie dość topornie wiedzie się temu gatunkowi, a jego naprawdę dobrych przedstawicieli jest jak na lekarstwo. Nie oznacza to bynajmniej, że zamierza on złożyć broń i z uległością dać się zepchnąć na drugoplanowe tory. Wybierając sobie spośród wszystkich śmiertelników jedną osobę, która zwie się właśnie Manuel Le Saux, wlał w nią inspirację na stworzenie płyty, która w 100% będzie zawierać ten i tylko ten odłam muzyki trance. First Light spełnia te zadanie w całkowitym stopniu, a nawet przerasta najśmielsze oczekiwania. Przyjemność płynąca z zapoznawania się z tym wydawnictwem nie jest zmącona żadnymi wokalami i wstawkami – po prostu stanowi ponadgodzinną przygodę jedynie z czystymi, świeżymi brzmieniami. Każdy utwór ze zbioru opowiada jakby własną, odrębną kartkę historii, a jednocześnie układającą się idealnie w całościowy, spójny rozdział muzycznej opowieści. Jako, że dawno nie miałem do czynienia z upliftem, od pierwszych sekund First Light przyciąga mnie do swojej wewnętrznej warstwy i niczym magnes, nie pozwala oderwać się od słuchania. Bynajmniej przez pierwszą połówkę płyty. Przepołowienie krążka potwierdza jednak w pewnym stopniu moje największe obawy, które zawsze budziły się, gdy do czynienia miałem z tym gatunkiem. Na dłuższą metę, wszystkie brzmienia zlewają się w mojej głowie do jednej miski, stając się przy tym łudząco podobne, nudne i w końcowych partiach albumu monotonne. Dla wyjaśnienia – nie krytykuje za to samego Manuela, bo właśnie taka percepcja albumu była nieunikniona, znając na wylot swój osobisty gust muzyczny. Co więcej, tę teoretyczną wadę bardzo łatwo można przeobrazić w wielki plus płyty. Skończywszy wysłuchanie pierwszych siedmiu utworów, warto uciąć sobie drobną przerwę w dalszej eksploracji jej wnętrza. Po upływie mniej więcej pół godziny zasiadam do dalszej części tortu First Light z takim samym zapałem, jak na początku. Zabieg ten sprawdza się w rewelacyjnym stopniu, gdyż kolejne produkcje w dalszym ciągu koją moją duszę, niczym boska ambrozja. I to jest piękne, odkrywać tą płytę za każdym razem na nowo, z innej strony, innego spojrzenia – bo dawkując to w postaci pojedynczego połknięcia byłbym niechybnie zmuszony, prędzej, czy później do użycia przycisku przewijania, a cała wartość wydawnictwa straciła by wtedy na wartości.

Może warto też wspomnieć o minusach, których obecność jest nikła, ale jednak daje się we znaki. Przede wszystkim, niewątpliwą wadą jest właśnie ta szczupłość gatunkowa. I nie chodzi tu o to, że nie ma eksperymentów z modern trance’em – bo to jest akurat plus, ale to, że ogólny obraz płyty jest jakby zwężony jedynie do jednego, bazowego motywu, na którym opiera się większość produkcji. Oczywiście, są wyjątki jak, choćby świetne, emocjonalne The Journey, czy bardziej elektroniczne, nie przypadające mi zbytnio do gustu Wonderland. Oddając się całkowicie w objęcia First Light tknął mnie też jego… szybki koniec. Słuchając produkcje za produkcją, rozkoszując się każdym brzmieniem, płyta kończy się zbyt, nazwijmy to, niespodziewanie. Ogólnie jest bardzo dobrze, ale bez punktu kulminacyjnego, który by skondensował całą tę piękną opowieść i jak to ujął jeden z naszych forumowiczów – bez fajerwerków, które by uświetniły i wypełniły drobne braki całego wydawnictwa.



Podsumowanie

Czas zebrać wszystkie przemyślenia w jedną całość. Dla Manuela należą się naprawdę gromkie brawa za First Light, gdyż obecnie mało na rynku bastionów muzyki trance, których albumy są tak wierne gatunkowi. I pomimo powyższych kilku minusów, materiał na pewno zaskarbi sobie zacne miejsce na mojej prywatnej półce, do której zasobów sięgam zdecydowanie najczęściej.

Źródło: Globaltrance.pl
Awatar użytkownika
Krees
Posty: 119
Rejestracja: 12 gru 2010, o 12:44
Lokalizacja: Lwówek Śląski

Ciekawe co ten Le Saux narobił, mam nadzieje, że trzyma poziom.
jak juz gdzies tam odsłucham to zdam relacje.
mam nadzieje sie nie rozczarowac....
d[*_^]b |\/| |_| $ | ( !
ODPOWIEDZ